Cel
Od Wybrzeża do Bieguna
Z zatoki Hercules Inlet aż do Bieguna Południowego
Samotnie bez wsparcia
z zewnątrz
sanie z ekwipunkiem
Ok. 1150 km
Pokonując od 15 do 30 km dziennie
W ciągu 55 dni
Doświadczając codziennie Antarktydy
Dlaczego ?
i treningu pora podążyć za tym wezwaniem.
i duszy. Jestem ciekawy co tam znajdę tym razem.
Wyprawę dedykuję także pamięci
mojego ojca – Adama Libuchy – żeglarza,
marzyciela i niespełnionego podróżnika.
Tracker
Czas
POZYCJA
90°0′0″S, 180°0′0″E
dystans
1141km
Relacja
03.11.2019
Witam wszystkich śledzących moją wyprawę na Biegun Południowy!
Postaram się wrzucać na stronę relację z wyprawy, w miarę możliwości i dostępu do łączności.
Będę robił też zdjęcia, ale te będą dostępne dopiero po powrocie - za wyjątkiem kilku, które uda mi się przesłać satelitarnie. Na razie zapraszam do obejrzenia zdjęć z wypraw przygotowawczych na Spitsbergenie i z treningów ‘w terenie’.
04.11.2019
Dotarłem do bazy wyjściowej w Punta Arenas w Chile - stąd samolot 10.11 zabierze mnie na lodowiec Union na Antarktydzie. Po drodze w Santiago obejrzałem spektakularne Andy. Teraz zaczynam przygotowanie sprzętu (cargo dotarło!) 300 metrów od Cieśniny Magellana (na zdjęciach).
06.11.2019
Prowiant zapakowany (na zdjęciach przed i po) - 165 racji liofilizowanych, 7 kg orzechów i suszonych owoców, 55 rosołków, 5,5 kg czekolady, 110 batonów, 900 kostek cukru i prawie 7 kg masła. Kto to zje?
09.11.2019
Wszystko spakowane, odprawione i załadowane do samolotu.
Teraz czekamy tylko na pogodę i jutro ruszymy do bazy na Union Glacier na Antarktydzie!
Finalna prognoza dziś wieczorem...
11.11.2019
W końcu dzisiaj pogoda pozwoliła na start z Punta Arenas.
Przed 16:00 wylądowaliśmy na lodowcu Union Glacier.
Pierwsza noc na Antarktydzie przede mną. Namiot rozbity w bazie - dzisiaj 11.11 - święto - więc flaga obowiązkowo powiewa.
Okno pogodowe na przerzut na start (Hercules Inlet) najprawdopodobniej już jutro!
(Rozmiar zdjęć jest ograniczony przez połączenie satelitarne)
13.11.2019
Lotna pogoda - udało się zrobić przerzut na Hercules Inlet. Ruszyłem w drogę o 13:40. Pogoda niezła chociaż pod koniec dnia mocny wiatr. Sanie ciężkie, a pierwsze dni są ostro pod górę, więc idzie wolno. Byle do przodu!
(Rozmiar zdjęć jest ograniczony przez połączenie satelitarne)
17.11.2019
Ostatnie dni z pogarszającą się pogodą. Idę bez widoczności (tzw. whiteout) wpatrzony w kompas. Teren powoli się wypłaszcza, więc jestem w stanie zwiększać dystans dzienny. Jak widać na zdjęciu - nie ma przebacz.
(Rozmiar zdjęcia jest ograniczony przez połączenie satelitarne)
19.11.2019
„W Arendale wciąż sypie, sypie, sypie, sypie śnieg...” i tylko mam nadzieję, że wciąż „mam tę moc”. 🙂
Zmiany klimatu niestety dotarły także na Antarktydę, więc na najsuchszym kontynencie właśnie piąty dzień z rzędu pada... Tyle puchu to anomalia i niestety zła wiadomość dla wszystkich ekspedycji, które ruszyły (obecnie w trasach są 4). Sanie są pomyślane do jazdy po lodowcowej pustyni, a w świeżym śniegu zachowują się jak 110-cio kilogramowa kotwica. Walczę z nią codziennie - dziś przez 9 godzin, prawie non stop „jodełką” udało mi się przeciągnąć obóz o... 8 km.
Nowy WOD dla amatorów crossfitu - pięknie wchodzi w „czwórki” i triceps.
Zero widoczności od drugiego dnia więc zdjęć na zewnątrz nie robię - podsyłam za to „z życia obozowego”.
(Rozmiar zdjęć jest ograniczony przez połączenie satelitarne)
21.11.2019
Dzisiaj przymusowy postój - warunki fatalne, puch i 30 węzłów wiatru w twarz. Według prognozy rano będzie 50 węzłów... Więc namiot okopany i czekam, aż burza przejdzie (vide fotki). Jest trochę czasu więc postanowiłem podsumować pierwsze 8 dni.
- przeszedłem ponad 80 km, więc jestem 20 km do tyłu względem planu (plus postój zatem około 2-3 dni straty)
- najbardziej stromy odcinek za mną, dodatkowo do końca tygodnia sanki powinny zejść poniżej 100 kg
- strat w sprzęcie brak, chociaż trzeba było zrobić małe naprawy (najpoważniejsza to foka do narty, która odpadała i dopiero klej epoksydowy plus 4 wkręty ją ustabilizowały - niestety nie mam zapasowej, więc chucham żeby wytrzymała dalej)
- strat w sile żywej brak - odzywają się tylko stare kontuzje (obolałe achillesy i kolano), ale zwalmy to na resurs
Kluczowa będzie teraz pogoda, a zwłaszcza nawierzchnia, tak żeby powoli zwiększać dystans dzienny.
Zapasami gospodaruję oszczędnie, więc zakładam, że wystarczą na dłużej niż 55 dni (wg moich obliczeń mogę pociągnąć max do 60 dni, ze względu na paliwo do kuchenki).
Życzcie mi proszę dobrej pogody!
(Rozmiar zdjęć jest ograniczony przez połączenie satelitarne)
26.11.2019
Po sztormowych wiatrach przyszła pogoda - od czterech dni jest ładnie (wczoraj słońce prawie całą dobę) i prognoza przewiduje kolejne pogodne dni. Udało mi się nawet złapać trochę słońca do baterii. Zatem próbuję nadgonić ile się da. Rano szybko pobudka, śniadanie, woda w termosy i w trasę. Wciąż duże połacie z miękkim śniegiem, więc jest sporo „jodełkowania”, ale i tak idzie się bez porównania lepiej. Wczoraj przekroczyłem 81 stopień więc było małe party - biszkopty i herbata. Widoczność jest dobra i teraz dopiero widać bezmiar przestrzeni.
(Rozmiar zdjęć jest ograniczony przez połączenie satelitarne)
02.12.2019
Aż muszę zacytować Gombrowicza:
„Poniedziałek - ja.
Wtorek - ja.
Środa - ja.
Czwartek - ja...”
Kontekst oczywiście inny, ale słowa jakże trafne. 🙂
Ostatnie dni to przede wszystkim walka o dystans - trzeba się uwijać, żeby wszystkiego wystarczyło i dotrzeć kiedyś w końcu do celu.
Listopad pożegnał się ostatniego dnia sztormowym wiatrem (znowu 50 węzłów) i chcąc go przeczekać wystartowałem późno. Ciężko było zwinąć namiot w takich warunkach (łopatę wyrywało mi z ręki) i przez cały dzień wydusiłem 17 km.
Grudzień za to zameldował się piękną, słoneczną i mroźną pogodą - oby utrzymała się jak najdłużej - i od razu 25 km zrobione pierwszego dnia.
Teraz wkroczyłem na nieco trudniejszy teren. Jest dużo rumoszu lodowcowego i sastrugi, powoli zaczynam też piąć się w górę. Mogą też tutaj występować szczeliny, więc uważam, ale na razie żadnej otwartej nie widziałem.
Dwa dni temu znowu party, a okazja była podwójna - a) przekroczyłem 82 stopień b) dokonałem uroczystej zmiany skarpet (mam tylko trzy komplety więc jest to wydarzenie). Były ciasteczka i woda z elektrolitami - nikt nie przyszedł (vide pierwszy akapit), ale i tak było fajnie. 😉
(Rozmiar zdjęć jest ograniczony przez połączenie satelitarne)
06.12.2019
Święty Mikołaj chyba trenował w pobliżu (na zdjęciu), ale nic ciekawego mi nie przyniósł.
Ostatnie dni teren mimo wszystko korzystny i dobra pogoda, więc chciałem wykorzystać to, żeby nadrobić dystans. Włączyłem piąty bieg i gaz do dechy - w dwa dni prawie 62 kilometry! Niestety przeładowałem maszynerię i zaczęła trzeszczeć. W złym stanie jest zwłaszcza prawe ścięgno Achillesa. Za mocno, za dużo i za wcześnie. Dziś zredukowałem tempo i dokuśtykałem ponad 13 mil morskich (ok. 24 km).
Problem w tym, że przy takim tempie może zabraknąć mi żywności zanim dotrę do celu, a jeśli znowu spróbuję przycisnąć to boję się, że ścięgno nie wytrzyma i będzie koniec wyprawy.
Na razie spróbuję dalej na nieco zmniejszonych obrotach i będę obserwował. Niewesoło.
Na lżejszą nutę - moje (legendarne) poczucie humoru podpowiada mi, że każdy porządny samotnik / rozbitek powinien mieć swojego Wilsona (wie to każdy, kto oglądał ‚Cast away’ z Tomem Hanksem). Tak, to już ta faza. 🙂
Ja mam na przodach nart nadrukowane fabrycznie zdjęcie Roalda Amundsena - legendarnego polarnika, człowieka, który jako pierwszy zdobył Biegun Południowy. Patrzę na niego za każdym razem, gdy sprawdzam kompas lub szukam lepszego gruntu.
Roald to mój towarzysz od pierwszego kroku wyprawy. Długo unikał kontaktu wzrokowego. Od początku patrzył na mnie z politowaniem, a teraz patrzy ze złością (zobaczcie zdjęcie), bo wypomniałem mu, że on miał psy do ciągnięcia sań. 😉
(Rozmiar zdjęć jest ograniczony przez połączenie satelitarne)
11.12.2019
Prawie 20 dni temu zniknęły ostatnie wzgórza i oglądam tylko księżycowy krajobraz. Wielki biały talerz, nieco nachylony ku górze w kierunku południowym, poprzecinany bruzdami, ozdobiony sastrugami. Tylko biel i odcienie szarości (jedyne kolory to mój sprzęt), a niebo jasnoniebieskie. Do tego słońce, które nie wschodzi i nie zachodzi tylko sobie robi kółka na niebie. Zero ludzkich śladów (nawet kreseczki na niebie). Niesamowity i całkowicie surrealistyczny świat!
Wyprawa idzie dalej - nogi załatane tejpami, a moi wierni cutmani w narożniku (Pan Paracetamol i Pan Ibuprofen) dwóją się i troją, żebym na kolejną rundę wracał do ringu w jednym kawałku.
Ćwiczę też intensywnie różne hasła motywacyjne zapamiętane ze starych czasów:
- „Jak boli to rośnie”
- „Ból to słabość opuszczająca ciało”
- „Ból jest tymczasowy, duma na zawsze”
I tak dalej.
Ale absolutnym hitem wyprawy jest piosenka, którą „sprzedała” mi przed wyjazdem moja starsza córka - „Nie bój się chcieć” z filmu „Zwierzogród”:
„Nie poddam się - mnie nie złamie nic.
Każda z trudnych chwil tylko doda sił.”
Do tego dobry bit. W punkt!
Moja młodsza córka lubi za to powtarzać za Pidżamersami: „Nie śpimy! Wychodzimy! Walczymy”.
I to właśnie powtarzam sobie codziennie o szóstej rano jak wyczołguję się ze śpiwora. 🙂
- Roald, proszę Cię nie cwaniacz - to były inne czasy, a ty przynajmniej miałeś psy!
(Rozmiar zdjęcia jest ograniczony przez połączenie satelitarne)
15.12.2019
Tyle co napisałem o księżycowym krajobrazie i już następnego dnia zza horyzontu wyłoniły się Góry Thiel. Wczoraj za to przechodziłem obok (to ważny punkt orientacyjny) Thiel Fuel Cache - to jest lądowisko z zapasami paliwa lotniczego (oczywiście bez załogi - samoobsługa). Wygląda skromnie - krótkie lądowisko zaznaczone chorągiewkami, maszt meteo, trochę beczek z paliwem i ... wychodek. Oczywiście chciałem zrobić fotkę, ale aparat odmówił współpracy na mrozie - jedyny kawałek ludzkiej infrastruktury na ponad 1100 km trasie, a aparat nie robi zdjęcia...
Dwa dni temu przekroczyłem półmetek trasy - to mentalnie bardzo ważny punkt dla mnie. Oczywiście była celebracja - na zdjęciu - elektrolity, herbata, ciasteczka kokosowe i kandyzowane mango. Skromnie a godnie. 🙂
Do tego coś dla ducha - „Męskie Granie 2018”, które udało mi się zgrać przed samym wylotem. Super muza!
Najlepsze praktyki opracowane przez kolegę Pawła (i gruntownie przetestowane wspólnie na tatrzańskich szlakach) na taką okazję wymagają małej piersiówki z dobrą wiśniówką, ale niestety ten aspekt przygotowań zaniedbałem... 🙂
Połowa za mną więc teraz tzw. reality check:
1. 55 dni wyprawy mija o 13:40 czasu chilijskiego (17:40 polskiego) 07.01.2020 - zatem zostało 22,5 dnia. Wszystkie bufory czasowe zjedzone przez burzę śnieżną i sztormowe wiatry.
2. Teraz czekają mnie najtrudniejsze elementy:
- wielkie wydmy lodowe i sastrugi między 86 i 88 równoleżnikiem
- Podejście na powyżej 2800 m.n.p.m.
- Płaskowyż Polarny z bardzo niskimi temperaturami i rozrzedzonym powietrzem (wysokość plus bliskość bieguna)
3. Zapasy materiałowe na styk:
- jedzenie wyliczone do ostatniego orzeszka (co udało się wcześniej zaoszczędzić rozparcelowałem na racje dzienne)
- zużycie paliwa do kuchenki - 40% (tutaj dobrze gospodarowałem)
- zużycie materiałów medycznych - 30%-80% w zależności od kategorii
4. Stan sprzętu - dobry. Małe naprawy jak we wcześniejszych relacjach.
5. Straty w sile żywej - umiarkowane:
- utrata wagi - widoczna (waga na poziomie z liceum 🙂 )
- stan ścięgien - średni (zaopatrzone)
- odmrożeń brak
- morale wysokie
Podsumowując - w tej walce leżałem już na deskach, byłem liczony i w tej chwili wyraźnie przegrywam na punkty, ale to jest walka wieczoru o tytuł, a ja po 33 rundach wciąż jestem w walce. Wciąż jestem w walce!
(Rozmiar zdjęć jest ograniczony przez połączenie satelitarne)
20.12.2019
Od dwóch dni idę „w mleku” - całkowite zachmurzenie, słaba widoczność i zerowy kontrast. Ponoć taka pogoda ma utrzymać się jeszcze minimum dwa dni (niestety to normalne warunki tutaj). Nawiguje się oczywiście koszmarnie w czymś takim, zwłaszcza jeśli trzeba omijać przeszkody.
Od dzisiaj wkroczyłem w najtrudniejszy teren, który pociągnie się do 88 stopnia i dwudziestej minuty szerokości geograficznej. Dałem sobie 11 dni (z dzisiejszym) by to przejść - jeśli się uda, to raczej wystarczy mi racji żywnościowych do końca. Jeśli zejdzie dłużej, to będzie krucho - będę musiał „rozebrać” pozostałe racje i „wyczarować” dodatkowe dni.
Teraz kalorie to kluczowa kwestia, a jedzenia mam jednak za mało.
Za to trafiłem dobrze ze smakami posiłków liofilizowanych. Przyjąłem strategię, że biorę tylko po jednym rodzaju, żeby zmniejszyć konieczność wyboru i uniknąć rozczarowań, gdy po ciężkim dniu trafi się ta „nieulubiona”.
Zatem: na śniadanie (zdjęcie 1) owsianka na mleku z owocami (z dużą ilością dodatkowego masła), na popołudnie (zdjęcie 2) gulasz z warzywami (i dodatkiem masła), a na koniec król wieczoru (zdjęcie 3) czyli strogonow wołowy z makaronem penne (i oczywiście masłem). Jem to codziennie od 38 dni i ciągle mi smakuje!
- Przymknij się Roald - ty za to zjadłeś swoje psy. Przyznaj się, zjadłeś je, co? 🙂
(Rozmiar zdjęć jest ograniczony przez połączenie satelitarne)
24.12.2019
Chciałbym wszystkim życzyć wesołych, zdrowych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia!
Ps. Od kilku dni szedłem bez widoczności przez bardzo trudny teren, a dziś na koniec dnia w końcu wyszło piękne słońce - to się nazywa prezent pod choinkę!
Ja też urządziłem sobie wigilię - na zdjęciu - z tego co było. Nawet pośpiewałem kolędy. 🙂
Ps. Roald dołącza się do życzeń. Z miny widać - zdjęcie - że on to chyba jednak woli Wielkanoc.
(Rozmiar zdjęć jest ograniczony przez połączenie satelitarne)
30.12.2019
Wczoraj udało mi się wyjść z najtrudniejszego terenu. Przejście tego piekła sastrugów to był nieludzki wysiłek - dni kończyłem „na rzęsach”. Przez dziesiątki kilometrów sastrugi - niektóre wielkości samochodu - jeden przy drugim. Nie wiem czy to widać na tych mini zdjęciach, które przesyłam. Zajęło mi to 10 dni z planowanych 11, więc jedzenia powinno mi wystarczyć do Bieguna (jedenastą rację już oczywiście zjadłem). Kto pamięta zdjęcia z pakowania jedzenia ten może porównać ile mi zostało - na zdjęciu. Tyle mam i więcej nie będzie.
Ostatnie dni jestem już powyżej 2600 m n. p. m. i do tego było zimno. W marszu kominiarka i maska przymarzały mi do brody. Na zdjęciu wnętrze maski na koniec dnia. Całe szczęście mam dwa śpiwory - puchowy i syntetyk (razem mają komfort do -36 C, a ekstremum do -70 C). Od tygodnia już śpię w podwójnym zestawie, więc w „nocy” cieplutko.
Dzisiaj pierwszy raz od 48 dni spotkałem ludzi - jakaś zespołowa ekspedycja. Nie porozmawialiśmy zbytnio, bo byli zajęci jakimś medycznym problemem jednego z członków zespołu.
Szukam teraz w sobie ostatnich iskierek energii, żeby jeszcze szarpnąć i dojechać do mety. Chciałbym zameldować się na mecie najpóźniej szóstego stycznia. Następna relacja mam nadzieję już z Bieguna. Trzymajcie kciuki!
Ps. Jutro Sylwestra a pojutrze Nowy Rok - zatem życzymy z Roaldem wszystkim szampańskiej zabawy i szczęśliwego 2020 roku!!!
(Rozmiar zdjęć jest ograniczony przez połączenie satelitarne)
05.01.2020
Udało się!
Zdjęcie 1 - Dzisiaj, 05 stycznia 2020, o 17:41 czasu chilijskiego (21:41 czasu polskiego), po 53 dniach 4 godzinach i 1 minucie, dotarłem na Biegun Południowy! Przebyłem na nartach samotnie, bez wsparcia z zewnątrz 1141 km. Dołączam do grona około 30 ludzi w historii wypraw polarnych, którym się to udało. W Polsce jest nas troje: Marek Kamiński, Gosia Wojtaczka i ja - Jacek Libucha ze Strzyżowa nad Wisłokiem, syn Barbary i Adama.
Zdjęcie 2 - „Non omnis moriar”
(Rozmiar zdjęć jest ograniczony przez połączenie satelitarne)
06.01.2020
Zacznę dzisiejszą relację od podziękowań. Chciałbym podziękować:
- ś.p. Tacie, za marzenia o podróżach,
- Mamie, która jest absolutnie kobietą z tytanu, za wpojenie determinacji i woli walki do końca,
- mojej żonie, Ani, za wzięcie na barki wszystkich obowiązków pod moją nieobecność,
- moim córkom - Mariannie i Apolonii - za najlepsze motywatory wyprawy i za właściwy azymut do domu,
- rodzinie, przyjaciołom, znajomym i wszystkim trzymającym za mnie kciuki - za przesyłane wsparcie, pozdrowienia i modlitwy,
- szczególne podziękowania dla Kordiana za wzięcie na siebie roli lidera Ground Team-u oraz dla Marcina, za nadzór nad logistyką (wiem, wiem - jeszcze mnie trzeba zwieźć do domu).
Aha, o mało i bym zapomniał, dziękuję też mojemu staremu druhowi Roaldowi, za towarzystwo w każdym dniu. Zobaczcie jak się w końcu rozchmurzył (zdjęcie)!
Wczorajsza relacja była krótka, bo bardzo krótki był mój pobyt na Biegunie. Akurat gdy dotarłem ładowano awionetkę, która wylatywała za godzinę i dwadzieścia minut, a następna może byłaby za kilka dni. Doszedłem więc szybko do oznaczeń Bieguna, zrobiłem zdjęcia, a relację napisałem już na pokładzie samolotu. Wysłałem w czasie międzylądowania na tankowanie (swoją drogą, tankowaliśmy na tym dziwnym lądowisku, obok którego przechodziłem 14-tego grudnia...(zdjęcie)).
Końcowe dni okazały się jednak dużo trudniejsze niż przewidywałem: po pierwsze mocno dawało się odczuć rozrzedzone powietrze (nogi nie chciały „podawać”, a oddech był mocno przyspieszony), a po drugie nawierzchnia była oporna (trzeba było znowu orać przez luźny puch, bo blisko Bieguna śnieg nie topnieje i nie zmraża się w skorupę).
Szedłem dużo wolniej, więc musiałem rekompensować to dłuższymi godzinami marszu. Ostatnie cztery dni to znowu marsz „w mleku” - zwłaszcza słaby kontrast mocno przeszkadzał. Mimo wszystko, bliskość celu (i kończące się jedzenie...) popychała do przodu. Gdy zobaczyłem w końcu anteny Stacji Amundsena-Scotta, to jakbym dostał zastrzyk adrenaliny.
Co do jedzenia: ostatni ciepłą rację zjadłem wczoraj w połowie dnia, ostatnie pół czekolady zjadłem na półtorej godziny przed metą. Od tygodnia nosiłem codziennie w kieszeni w małym opakowaniu po lekach kilka kostek cukru, które zjadałem w chwilach kryzysowych w marszu, gdy „odcinało” mi energię. Wczoraj posłodziłem termos herbaty już tylko czterema kostkami, a jedną (ostatnią) schowałem do opakowania w kieszeni - gdy dotarłem na Biegun, z całości jedzenia z wyprawy została mi tylko ta jedna kostka cukru (na zdjęciu)!!! Oprawię ją sobie i zachowam na pamiątkę.
Teraz rozliczenie z wagi - dzisiaj rano ważyłem 72,2 kg (zdjęcie), a w dniu wyjazdu z Polski 88,3 kg. Ubyło zatem 16 kg!
Dieta cud: jeść codziennie 5000 kalorii i po niecałych dwóch miesiące stracić 16 kilo - trzeba opatentować. 😉
Dzisiaj już bezpieczny w swojej kwaterze (zdjęcie) w bazie na lodowcu Union Glacier regeneruję siły, zajadam się „prawdziwym” jedzeniem i przygotowuję sprzęt do powrotu.
Jak tylko dotrę do cywilizacji (czytaj wifi), podeślę zdjęcia z wyprawy w oryginalnej jakości.
(Rozmiar zdjęć jest ograniczony przez połączenie satelitarne)
10.01.2020
No i wróciłem do cywilizacji. Dotarłem do Punta Arenas i sprzęt szczęśliwie razem ze mną. Powoli odkopuję kanały komunikacyjne (mail np. zablokował się przez dwa miesiące nieobecności).
Docierają do mnie w różny sposób gratulacje od wielu osób - jest mi bardzo miło, że aż tyle osób śledziło wyprawę i trzymało kciuki. Z góry przepraszam, że nie uda mi się odpowiedzieć i podziękować wszystkim osobiście - pozwolę sobie zatem z tego miejsca przekazać podziękowania.
Połączenia nie mam optymalnego, ale od jutra powinny na stronie pokazywać się sukcesywnie w galerii oryginalnej jakości zdjęcia z wyprawy. Filmy - jest ich niewiele, bo kamerki niestety zawodziły notorycznie na mrozie - postaram się dorzucić już po powrocie do Polski (to już za kilka dni).
Na razie staram się opanować nawał bodźców - z białej pustyni wskoczyłem nagle w świat pełen kolorów, dźwięków i ... ludzi, którzy coś do mnie mówią i mają jakieś sprawy do załatwienia. Cieszę się, że miałem te kilka dni „dekompresji” na lodowcu Union Glacier, bo łatwiej teraz wejść w normalną rzeczywistość.
Jutro będę zabezpieczał sprzęt i pakował na przerzut do kraju. Postaram się też zbadać dobrze Punta Arenas od strony kulinarnej - organizm domaga się uzupełnień. Dzisiaj oczywiście porządny stek - na zdjęciu - a jutro postaram się zapolować na owoce morza. 🙂
Galeria z wyprawy
Galeria z przygotowań
O mnie
Jacek Libucha
Zawodowo – menadżer z wieloletnim doświadczeniem projektowym w przemyśle i sektorze energetycznym.
Z zamiłowania – podróżnik, poszukiwacz przygód, sportowiec, obserwator natury.
Prywatnie – mąż fantastycznej żony, ojciec dwóch fantastycznych córek
Transport i zabezpieczenie wyprawy zapewnia Antarctic Logistics & Expeditions